Kler z kiełbasą i jajami.








Trzy miliony widzów mnie mogło się mylić. Zatem zasiadłem w sali kina "Kultura" prawdopodobnie jako widz trzy miliony pierwszy. Lepiej późno niż wcale. Już wcześniej Krzysztof Varga zaspoilerował mi sporo, więc szedłem głównie z poczucia obowiązku. Zobaczenie "Kleru" stało się wręcz polityczną manifestacją. I co z kina "Kultura" wyniosłem? Otóż pod względem filmowego rzemiosła "Kler" nie różni się niczym wobec wcześniejszych obrazów tzw. Smarzola. Ten sam niechlujny sposób prowadzenia kamery, montażowe szarpanie, wchodzenie w sam środek scen. Idźmy dalej. Stały team aktorów, którzy bez względu w jakie wcielają się postaci grają tym samym ściegiem. No wyjątkiem jest tu obecność Janusza Gajosa. To znamienne, że ten znakomity aktor zaczął swoją drogę od roli propagandowego Janka Kosa, aby potem wielokrotnie i z wielkim powodzeniem wcielić się w postaci zdemoralizowanych kacyków partyjnych (m.in. w serialu "Alternatywy" czy w "Człowieku z żelaza"). Tutaj gra duchownego, arcybiskupa, ale czy we współczesnej Polsce kasta duchownych, tytułowy "Kler", nie stał się grupą uprzywilejowanych świętych krów? Zatem w roli Gajosa, jak i pozostałych duchownych stanowiących tytułowy "Kler", widzę tych samych co onegdaj ludzi upadłych, grzesznych, upojonych władzą, przywilejami, komfortem etc.





Najlepszą rolą filmu jest demoniczny ksiądz brawurowo zagrany przez Jacka Braciaka. Bo też czyste zło najlepiej się fotografuje. Na głosy oburzonych jednowymiarową wymową filmu odpowiadam - film fabularny zawsze operuje hiperbolą, a Smarzowski niezmiennie celuje w poetykę świata mocno przerysowanego. Ktoś słusznie nazwał jego filmy "kinem komiksowym".



Smarzol nie lubi niuansów, jego ulubiona figura to cios w mordę. Bohaterowie, niezależnie od tematu scenariusza, to swojskie chłopiny, które chleją i przeklinają na potęgę. A to nasza publika uwielbia. Jednak tym razem reżyser przebił wszystko. "Kler" zmierza po frekwencyjny rekord wszech czasów, a reżyser wszedł na wysoką orbitę - jak niegdyś Wajda, Zanussi, Munk. Stał się narodowym sumieniem, a "Kler" rodzajem zbiorowej spowiedzi, wejściem w obszar wypieranych prawd. Najmocniejszy i najważniejszy wątek filmu to pedofilia. Nie miejsce tu na dywagacje nad sensem utrzymywania celibatu wśród katolickich duchownych, jednak seksualne wykorzystywanie dzieci to bezdyskusyjnie jedna z najcięższych krzywd jakie w ogóle człowiek może wyrządzić drugiej istocie. Nuta ta wybrzmiała w filmie w sposób przejmujący. Tym razem reżyser nie przekroczył granicy szokowania obrazem (patrz Wołyń). Powstał film który znakomicie się ogląda, ważny i szalenie odważny, bo trzeba mieć jaja, aby wziąć się za tak trudny temat, szczególnie w czasach, kiedy Rzeczpospolita Polska sukcesywnie przeobraża się w Katolickie Państwo Narodu Polskiego. 

Komentarze

Popularne posty